Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nicolina oznajmiła, nie bez wzruszenia:
— Książę de Richelieu.
Taverney, z najwyższem zdumieniem, zerwał się z miejsca: Richelieu!... nie dowierzał swym własnym uszom. Książę nie dał czekać na siebie i wszedł do pokoju.
— Ty, książę u mnie? — wyjąkał pan domu.
— Tak jest, drogi przyjacielu!... — odrzekł marszałek najsłodszym głosem. — Dziwi cię to, po wizycie u mnie, nieprawdaż?... A jednak to ja jestem, przywitaj się ze mną... No, cóż tak patrzysz? znać, żeś lata całe przesiedział zdala od dworu. Starzejesz się, mój drogi, tracisz kontenans.
Mówiąc to, oddał Nicolinie kapelusz i laskę i siadł w fotelu.
— Zdaje mi się, Mości książę, że przyjęcie, jakiego u ciebie doznałem, było tak wyraźnie...
— Aroganckie, chcesz powiedzieć, czy tak?... Słuchaj-no, baronie, sprawowałeś się owego ranka jak uczeń, a ja bakałarz pedant. Nie mówmy najlepiej o tem, przejdźmy raczej do dnia dzisiejszego. Domyślasz się, z czem przychodzę?
— Nie.
— Otóż przynoszę ci coś, czego się nie spodziewasz: król zgodził się na oddanie bataljonu twemu synowi.
— Co takiego?...
— Do djabła!... zrozumiej-że raz różnicę; przedwczoraj byłem niby ministrem i byłoby lekkomyślnością prosić o cokolwiek, dziś nim nie jestem,