Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LXXXVIII
ROZCZAROWANIE

Jan, dotknięty wściekle wyzywającym ukłonem Taverney’a, skierował swe kroki ku drzwiom, lecz wrócił po chwili i usiadł obok marszałka.
— Przyjmujesz pan to u siebie?
— Mylisz się, mój drogi przyjacielu, wyrzucam to za drzwi.
— Czy znasz książę tego pana?
— Niestety! — tak.
— Jest to Taverney.
— Wiem.
— Ten dobrodziej radby ze swej córki zrobić kochankę królewską.
— Co znowu!
— O, wiem o tem dokładnie. Ma on ochotę zgładzić nas i to jak najrychlej. Na szczęście mam dobre uszy i oczy.
— Sądzisz hrabio, że....
— Wątpisz jeszcze? A wychował także synka wybornie, rzuca się ten panicz na ludzi i rani ich; ot, jak mnie biednego Jasia.
— Ciebie ranił? Czy to twój osobisty nie-