Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

panie Taverney — wyrzekł Richelieu zimno, wstając i dając poznać, że audjencja skończona.
— Dlaczego? zlituj się — odmawiasz? I to ty, stary druh, dajesz mi taką odpowiedź?
— Dziwisz się? — ha, ha; całe dwadzieścia lat nie widziałem cię u siebie, a dziś, gdy jestem ministrem i gdy mnie potrzebujesz, zjawiasz się i w imię starej przyjaźni...
— Ależ to niesprawiedliwe, panie Richelieu, to fałsz poprostu! Masz zapewne ważne pobudki, które cię zmuszają do tej odmowy, jeżeli tak, to je wyjaw.
— Ależ żadnych! co znowu! powiedział Richelieu i z przestrachem spojrzał na barona; bał się, żeby stary lis nie domyślił się czegoś. Mógł, coprawda, przyznać, że przyczyny takie istnieją, ale musiałby zarazem wyznać, że został ministrem, dzięki protekcji faworyty i metresy króla. Ponieważ nie przyznałby się do tego nigdy w świecie — pospieszył więc z odpowiedzią:
— Mam nieprzyjaciół; mój drogi, protegować kogokolwiek zaraz na wstępie, byłoby to narażać się grubo; możnaby słusznie spotkać się z zarzutem naśladowania Choiseul’a. Protekcje i fawory gubią Francję, trzeba nareszcie zwrócić uwagę na zasługi; dzieła filozofów znajdują oddźwięk w mej duszy, mam nadzieję, że rozświecą wreszcie ciemności, jakie zalegają naszą ojczyznę. Postaram się dowiedzieć, czy pan Filip de Taverney, zasługuje na to o co mnie prosisz, a jeśli tak jest, otrzyma tę łas-