Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że jest sam tylko z księciem, zbliżył się do niego i skłonił dworsko.
— A! pan de Taverney! proszę, bardzo proszę! — Czekałem dotychczas, aby ci złożyć najserdeczniejsze życzenia.
— Życzenia? z jakiego powodu? — spytał z udanym spokojem książę.
— Jakto! Życzenia z powodu nominacji.
— Cicho... cicho — szepnął marszałek — nie mówmy o tem, to pogłoska jedynie...
— Widocznie bardzo wielu w nią wierzy, skoro salony twe były przepełnione.
— Nie wiem doprawdy, dlaczego.
— Ale ja wiem.
— Co takiego?
— Wczoraj składałem królowi w Trianon moje uszanowanie. Najjaśniejszy Pan raczył ze mną mówić o moich dzieciach i skończył temi słowy: „Znasz pan księcia de Richelieu?... jeżeli tak, to złóż mu życzenia“.
— Król to powiedział! — wykrzyknął marszałek z zachwytem, jakby słowa pana de Taverney były ową nominacją, na którą czekał tak niecierpliwie.
— Rozumiesz, że taki stary, jak ja, dworak, pojął z łatwością znaczenie tych słów. Przyszedłem też złożyć ci życzenia, jako staremu przyjacielowi.
Książę był odurzony. Dumny magnat widział w Taverney’u li tylko biedaka, chcącego się ogrzać przy nowem, wschodzącem słońcu, jakiem był naturalnie, on, Richelieu.