Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy już pani dowiedziała się wszystkiego, czego sobie życzyła — zapytał Balsamo.
— Panie hrabio — rzekła Dubarry — oddałeś mi usługę, którą radabym zapłacić ceną dziesięciu lat mego życia; nigdy dosyć odwdzięczyć ci się nie potrafię. Żądaj czego chcesz ode mnie.
— Pamiętasz, pani, że i tak mamy z sobą rachunki.
— Powiedz, powiedz mi, hrabio, czego żądasz.
— Nie nadszedł czas jeszcze, proszę pani.
— A więc, gdy nadejdzie, choćby miljon...
Balsamo uśmiechnął się.
— Hrabino — zawołał Richelieu — co my możemy dać takiemu człowiekowi! On, który ma taką władzę nad potęgami nadprzyrodzonemi, może wziąć, gdy mu się podoba, wszystko złoto i wszystkie brylanty z łona ziemi; łatwiej jest przecie widzieć w jej wnętrzu, niż czytać podobne tajemnice w sercach ludzkich.
— A więc chylę się przed tobą, hrabio, w mojej niemocy.
— Nie, hrabino, przyjdzie czas, że będziesz mogła spłacić mi dług zaciągniony.
— Hrabio — rzekł Richelieu — jestem pobity, zwyciężony przez ciebie. Wierzę...
— Jak święty Tomasz, po dotknięciu się palcem. To się nie nazywa uwierzyć, tylko zobaczyć.
— Nazywaj to, hrabio, jak ci się podoba, mam dla ciebie prawdziwe uwielbienie, a jeżeli kiedy