prawą nakreślił znaki, które Balsamo rozpoznał ze zdziwieniem. Odpowiedział na nie, kładąc palec na czole.
Wtedy ręka pocztyljona wróciła do piersi i nakreśliła znak prawie niewidoczny, można go bowiem było wziąć poprostu za zapinanie guzika u kamizelki.
Na ten znak, odpowiedział Balsamo pokazaniem pierścionka na palcu.
Posłaniec przykląkł wtedy na jedno kolano.
— Skąd jedziesz? — zapytał Balsamo.
— Z Rouen, mistrzu.
— Co robisz?
— Posłańcem jestem, służę u pani Grammont.
— Kto cię umieścił u niej?
— Wola wielkiego Kofty!
— Jaki rozkaz otrzymałeś, wchodząc do służby?
— Aby nie mieć tajemnicy dla mistrza.
— Dokąd jedziesz?
— Do Wersalu.
— Co wieziesz?
— List.
— Do kogo?
— Do ministra.
— Daj.
Posłaniec podał list, wyjęty ze skórzanej torby, którą miał przewieszoną przez ramię.
— Czy mam czekać — zapytał.
— Czekaj.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1104
Wygląd
Ta strona została przepisana.