Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przekonaniu był to cud w istocie, ale nie boski, lecz djabelski.
— Masz słuszność książę, Pan Bóg nie byłby ocalił takiego, jak ty, bałamuta. Czy też żyje jeszcze twój czarownik?
— Bardzo wątpię, chyba że wynalazł płyn złoty.
— Jak pan, panie marszałku.
— Wierzysz w te bajki, hrabino?
— Ja we wszystko wierzę, Mości Książę.
— Czy był bardzo stary?
— Jak Matuzal.
— A nazywał się?
— Althotas.
— Straszne jakieś nazwisko.
— Nieprawdaż pani?
— Kareta moja powraca, siadajmy.
— Gdzie jedziemy?
— Do Paryża, ulica Saint-Claude.
— Dobrze, ale król cię czeka, hrabino.
— Tem lepiej, to mnie cieszy, dosyć mnie nadręczył, niechaj pocierpi za to stary!...
— Pomyślą, że cię kto wykradł, hrabino?
— Tem więcej, że widzieli mnie z tobą, mości książę.
— Przyznani się szczerze, że się trochę boję, hrabino!...
— Czego, mój książę?
— Żebyś się z tem nie wydała, bo jak się ludzie dowiedzą, śmiać się z nas będą straszliwie.