Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co to się stało Joanno? Co mówisz? Po co konie?
— Stało się to, że trzeba nam jak najprędzej stąd uciekać, bo Jego Królewska Mość chce nas zamknąć w Bastylji. Niema ani chwili czasu do stracenia! Spiesz się Chon! prędzej! Wyrazy te żywo dotknęły króla, cofnął się i wziął za rękę hrabinę.
— Przepraszam cię za moją gwałtowność, hrabino.
— Dziwię się, Najjaśniejszy Panie, żeś mi nie zagroził szubienicą?
— I ty możesz tak mówić hrabino?
— Alboż nie wieszają złodziei?
— Cóż to znowu?
— Przecież skradłam miejsce pani de Grammont.
— Hrabino!
— To cała wina moja, Najjaśniejszy Panie.
— Bądźże choć trochę sprawiedliwą. Wszak dopiero co doprowadziłaś mnie do ostateczności.
— A teraz?
Król wyciągnął ramiona.
— Oboje zawiniliśmy. Przeprośmy się Joanno.
— Czy naprawdę mamy się pogodzić?
— Bez wątpienia.
— Idź sobie Chon.
— Nie trzeba już koni pocztowych?
— Owszem, wydaj rozkazy.
— Hrabino....
— Tylko zatrzymaj się trochę jeszcze....