Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

aby zamilkła, czy też pana Rousseau, aby się wyrażał łagodniej.
Chon znowu odezwała się z uśmiechem:
— Jesteśmy starzy znajomi, przyznajże Gilbercie; przecież myeszkałeś u mnie czas jakiś. Czyżbyś zapomniał już, jak dobre są konfitury w Luciennes i Wersalu?
Temi słowami zgubiła ostatecznie biednego chłopca w opinji Rousseau’a.
— Takie to są sprawki twoje, mały oszuście? — zawołał, patrząc z pod oka na Gilberta.
— Panie Rousseau... — szepnął ten ostatni.
— Cóż znowu, wyglądasz jakbyś ubolewał nad tem żeś był przeze mnie pieszczony, mały niewdzięczniku.
— Pani!... — błagalnie zawołał Gilbert.
— Słuchaj, mój mały — rzekła pani Dubarry, — chociaż w tak dziwny sposób opuściłeś Luciennes, radzę ci tam powrócić i zapewniam, że będziesz dobrze przyjęty. Zamor i konfitury czekają...
— Dziękuję pani — odparł sucho Gilbert — jeżeli opuszczam jakie miejsce, to dowód, że mi się ono nie podobało.
— I dlaczegóż nie chcesz zgodzić się na to, co ci ofiarują, — powiedział z goryczą Rousseau; — skoro raz skosztowałeś zbytku, dobrze ci będzie, gdy wrócisz do niego.
— Ależ, panie... przysięgam ci...
— Daj mi pokój, nie lubię tych, którzy na dwóch stołkach siadają.