Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Owszem, jeżeli pan sobie życzy.
— Chodźmy tam — rzekł de Jussieu — a po drodze możemy zbierać rośliny.
— Synowiec pański daleko jest zapaleńszym, niż pan, botanikiem; byłem z nim w lasku Montmorency; dobrze szuka, umie rwać, ma zacięcie na prawdziwego naturalistę, pan więcej na amatora wyglądasz.
— On młody, chce nadać rozgłos swemu nazwisku.
— Wszak nosi pańskie, a to jest dość głośne.
— No, nie gniewaj się, panie Rousseau. Oto prześliczny plantago monanthos; pewnoście takiego nie widzieli w Montmorency?
— Prawda — rzekł Rousseau uradowany — prawda, że napróżno go tam szukałem — prześliczny okaz, istotnie.
Gilbert, który szedł naprzód, przystanął i zawołał:
— Jaki śliczny domeczek!
— Gilbert musi być głodny, panie Rousseau — zauważył Jussieu.
— O! przepraszam pana, mogę cierpliwie czekać, dopóki się panom podoba — odpowiedział młody chłopak.
Rousseau dorzucił: — Lepiej zbierać przed, niż po śniadaniu, potem ociężejemy i schylać nam się nie zechce; jakże się nazywa ten szalecik?
— Pułapka — odparł Jussieu — przypomina-