Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dług swojego zdania. Kupił także nowe pończochy i trzewiki dla Gilberta i troskliwie obejrzał jego ubranie.
Uporządkował też zbiór mchów w zielniku, a od rana zasiadł w oknie i wyczekiwał na przybycie powozu pana Jussieu. Stanęła nakoniec przed bramą piękna kareta, stangret był w pudrowanej peruce, a konie w pięknych zaprzęgach.
— Zajechał Jussieu — zawołał do Teresy.
— Skoro tak lubisz jeździć karetami — zauważyła z pewnym żalem w głosie Teresa — mogłeś, jak Voltaire, zapracować sobie na własny ekwipaż.
— Dajno pokój — mruknął Rousseau.
— Utrzymujesz przecie, żeś tak samo jak on zdolny?
— Wcale tego nie utrzymuję, mówię tak tylko, ale proszę cię, dajno mi pokój, moja Tereso.
I zaraz prysnęło z twarzy filozofa całe rozradowanie, jak to bywało zawsze, gdy mu się nienawistne nazwisko Voltaire’a obijało o uszy.
Zjawił się na szczęście pan de Jussieu.
Był wystrojony i wypudrowany, miał frak popielaty z grubego atłasu indyjskiego, kamizelkę jedwabną liljową, pończochy białe jedwabne i trzewiki ze świecącemi klamrami.
Gdy wszedł do mieszkania, napełnił je rozkosznym zapachem; Teresa była zachwycona.
— Cóż za przepiękna toaleta! — zawołał Rousseau, zwracając mimowolnie oczy na swoje skromne szaty. — Ale jakże to będzie z naszą wyciecz-