Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z rękami bezwładnemi, z głową pochyloną, uśmiechnęła się bezwiednie do przybysza i zamknęła oczy.
Balsamo stojąc ciągle, dotknął jej ręki: poczuł że zadrżała jeszcze.
— Więc pani — rzekł — przypuszczasz także, że kłamię, gdy utrzymuję, iż byłem przy oblężeniu Philipsburga?
— Nie, ja wierzę panu — odparła z mocą Andrea, robiąc nadludzki wysiłek.
— Zatem ja chyba jestem warjat — powiedział baron. Bardzo przepraszam! jeżeli jednak nie jesteś pan ani widmem, ani cieniem!...
Nicolina wytrzeszczyła oczy przerażone.
— Kto to wie! — powiedział Balsamo z taką powagą, że do reszty zapanował nad młodą dziewczyną.
— Policzmy no uważnie, kochany gościu, zawołał starzec, postawiwszy widocznie rzecz tę wyjaśnić czy naprawić. Masz lat przeszło trzydzieści. Nie wyglądasz wcale na więcej.
— Czyż mi pan baron uwierzy, jeśli powiem mu coś prawie nieprawdopodobnego?
— Nie umiem odpowiedzieć na to, odparł baron z miną zakłopotaną, podczas gdy Andrea wsłuchiwała się w rozmowę z natężeniem. Jam wielki niedowiarek, uprzedzam...
— Nacóż więc zadawać mi pytania, jeżeli nie chce się wysłuchać odpowiedzi?