Młody oficer poszedł za nimi.
Przybywszy na drewniany most, dwaj ludzie bujali trupa, rachując: „raz, dwa, trzy!” i przy trzecim razie rzucili go do Sekwany.
Młodzieniec wydał okrzyk przerażenia.
— Ależ co wy robicie, obywatele?
— Wszak dobrze widzisz, mój oficerze... odpowiedzieli ludzie, oczyszczamy pole.
— I macie na to rozkaz?
— Naturalnie.
— Od kogo?
— Od władzy miejskiej.
— O!... zawołał zdziwiony młodzieniec.
I po chwili milczenia, wróciwszy z nimi na pole Marsowe, zapytał:
— Czy dużo trupów rzuciliście do Sekwany?
— Pięć czy sześć... odpowiedzieli ludzie.
— Darujcie mi obywatele, lecz przywiązuję wielką wagę do pytania, jakie wam zadam: pomiędzy tymi wrzuconymi do rzeki, czy nie zauważyliście człowieka od 42 do 48 lat, wzrostu pięciu stóp i pięciu cali mającego; był on silny, krępy, wpół chłop, wpół mieszczanin?
— My tylko na jedno zważać jesteśmy obowiązani... odpowiedział jeden z nich, czy ludzie tu leżący są żywi, jeżeli żywi, przenosimy ich do szpitala Gros-Cailou.
— A!... wyrzekł młodzieniec, jeden z moich dobrych znajomych nie wrócił do siebie, a ponieważ powiedziano mi, że go tu widziano, lękam się, czy go tu niema między rannymi łub umarłymi...
— Licha tam, mój panie!... odburknął jeden z ludzi, potrząsając trupem, gdy drugi przyświetlał mu latarnią, jeżeli tu był, być może, że i dotąd jest jeszcze; jeżeli nie wrócił do siebie, prawdopodobnie już nie wróci.
Poczem, podwajając wstrząśnienia ciałem, rozciągnionem u swych nóg:
— Hola!... zawołał, czyś trup czy żywy? jeżeli żyjesz, odpowiadaj!
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/875
Wygląd
Ta strona została przepisana.