Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/630

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie mówię tego — odparł — ale uważałby, żem źle zrobił, oddając je panu.
— A! — rzekł Leonard — a! do djabła!... nie rozpatrywałem kwestji z tej strony! Odmawiasz mi więc koni, panie kawalerze.
— Stanowczo.
Leonard westchnął.
— Ale przynajmniej — rzekł — zajmiesz się, aby mi je dano gdzieindziej?
— A! co do tego, kochany panie Leonardzie — powiedział pan de Bouillé — jak najchętniej.
W rzeczy samej Leonard był kłopotliwym gościem; nietylko mówił głośno, ale jeszcze dziwacznie gestykulował, co razem z jego płaszczem i kapeluszem, śmiesznym go czyniło.
Pan de Bouillé więc śpieszył się go pozbyć.
Poprosił gospodarza hotelu pod Wielkim-Monarchą, aby postarał się o konie któreby dowiozły podróżnego do Dun, i rzucił Leonarda na los szczęścia.
Następnie dwaj oficerowie udali się do miasta, wyszli na drogę, do Paryża wiodącą, lecz nic nie widzieli, ani słyszeli; zaczynając z kolei wierzyć, że król, który o dziesięć godzin blisko się spóźnił, nie przybędzie, wrócili do hotelu.
O jedenastej Leonard odjechał.
Zaniepokojeni tem, co im Leonard opowiadał wysłali ordynansa do pana de Damas; ten ordynans spotkał powozy na drodze z Clermont.
Dwaj oficerowie czekali do północy.
O północy rzucili się ubrani na łóżka.
O w pół do pierwszej, zbudziły ich krzyki i dzwonienie na gwałt.
Wyjrzeli oknem, a zobaczywszy całe miasto w ruchu, ludzi, niosących broń rozmaitą, pobiegli do stajni i na wszelki przypadek, konie za miasto wyprowadzić kazali, aby król mógł je tam zastać.
Potem wrócili po własne konie, które w to samo miejsce zaprowadzili.
Ale te chodzenia wzbudziły podejrzenie, i aby wyjść z ho-