Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a przez nie, jak przez mgłę, można było rysy twarzy rozróżnić.
Długie, delikatne rece, z arystokratycznemi paznokciami, nóżki dziecięce, igrające w jedwabnych różowych pantofelkach uzupełniały harmonijna i ponętną całość.
Dziecko, całe w białym atłasie, miało (dziwna mieszanina, dość jednak w owym czasie zwyczajna) kapelusik a la Henri IV i trójkolorową, narodową przepaskę.
Takiem było, zresztą, ubranie, które miał delfin po raz ostatni na balkonie tuileryjskim.
Tak, była to dama z pawilonu; owa królowa lilij, narcyzów i kaktusów, była to słowem, owa sąsiadka, którą Mirabeau, człowiek zmysłowy, wybrałby sam, gdyby jej tu nie sprowadził przypadek.
Przez czas jakiś pożerał oczami zachwycające stworzenie, nieruchome jak statua, niewiedzące o gorącem spojrzeniu, które ją ogarniało. Ale czy przypadkiem, czy skutkiem wpływu magnetycznego, oczy jej oderwane od książki, zwróciły się ku oknu.
Spostrzegła Mirabeau, wydała okrzyk zdziwienia, powstała, a zawoławszy syna, oddaliła się, trzymając go za rękę, znikła w zaroślach. Mirabeau podziwiał jej świetny kostjum, którego białość walczyła z cieniami nocy.
Na okrzyk nieznajomej, Mirabeau odpowiedział również okrzykiem zdziwienia.
Ta kobieta miała nietylko chód królowej, ale, o ile welon widzieć pozwalał, i rysy Marji Antoniny.
Dziecko dodawało podobieństwa; było w wieku drugiego syna królowej, której chód, oblicze, ruch najmniejszy tak pozostał w pamięci, więcej, bo w sercu Mirabeau, od owego widzenia się w Saint-Cloud, że poznałby ją wszędzie, nawet otoczoną tą boską mgłą, którą Wirgiljusz okrywa Wenerę, gdy się synowi swemu ukazuje na wybrzeżu Kartagińskiem.
Jakiż cud sprowadzał do tego właśnie parku tajemnicza kobietę, która była, jeśli nie królową, bądź co bądź jej żywym portretem.
W tej chwili Mirabeau, uczuł czyjąś rękę na ramieniu.