Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kochany panie Ludwiku — rzekła Katarzyna — list, który otrzymałam dzisiaj, nie będzie zapewne ostatnim.
— Wiec chcesz, panno Katarzyno, ażebym chodził i po następne?...
— Ponieważ byłeś ijuż tak dobrym...
— Wiec mam pozostać nim i nadal?...
— Tak.
— I owszem.
— Pojmuiesz; że ja pod nadzorem ojca, nie będę mogła chodzie do miasta.
— O! ależ trzeba pannie Katarzynie wiedzieć, że on i mnie pilnuje trochę; widziałem to po jego oczach.
— Tak; ale ciebie pilnować nie będzie aż w Haramoncie, możemy umówić się o miejsce, w którem będziesz składał listy.
— Bardzo dobrze! — odpowiedział Pitoux — naprzykład ta wielka wierzba, wydrążona, nieopodal od miejsca, gdzie pannę znalazłem zemdlona?
— Dobrze — odrzekła Katarzyna — to niedaleko od folwarku, a dość daleko od okien. Więc staje na tem, że listy tam będą składane.
— Dobrze, panno Katarzyno.
— Tylko będziesz uważał, ażeby cie nikt nie zobaczył.
— Spytaj gajowych z Longpre, z Taille-Fontaine i z Montaigu czy mnie widzieli, chociaż im zdmuchiwałem tuzinami króliki!... Ale ty... ty, panno Katarzyno, jakże zrobisz, ażeby dostać się do tych listów?
— Ja?... O! ja — rzekła Katarzyna z uśmiechem pełnym nadziei i woli — ja postaram się wyzdrowieć bardzo prędko!
Pitoux wydał najcięższe z dotychczasowych westchnień.
W tej chwili drzwi się otworzyły i wszedł doktór Raynal.