Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXXIV.
GDZIE CZYTELNIK BĘDZIE MIAŁ PRZYJEMNOŚĆ ZNALEŹĆ PANA DE BEAUSIRE TAKIM JAKIM GO OPUŚCIŁ.

Po tych uprzejmych sławach hrabiego nastała chwila milczenia. Cagliostro stanął na środku izby i rzucił okiem badawczem wokoło, zapewne ażeby ocenić położenie moralne, a zwłaszcza pieniężne dawnych znajomych, do których nagle sprowadziły go te straszne i podziemne roboty, których był ogniskiem środkowem.
Rezultat tych oględzin, dla człowieka tak przenikliwego jak hrabia nie mógł ulegać wątpliwości.
Nawet zwyczajny spostrzegacz byłby odgadł że małżeństwo pędziło ostatkami.
Z pomiędzy trzech osób zdziwionych ukazaniem się hrabiego pierwszym co przerwał milczenie był ten któremu sumienie nic nie wyrzucało.
— A!... panie, co za nieszczęście!... — zawołał Tosio, — zgubiłem małego luidora.
Nicolina już otworzyła usta, ażeby fakt przedstawić w świeltle prawdziwem, ale namyśliła się, że jej milczenie nastręczy może chłopcu nowego jeszcze luidora.
I nie omyliła się wcale.
— Zgubiłeś luidora, biedny chłopcze?... — powiedział Cagliostro. — Masz zatem dwa nowe, ale staraj się ich nie zgubić.
I dobywając dwa luidory z woreczka, którego okrągłość obudziła pożądliwość w Beausirze, wetknął je w rękę dziecka.
— Mamo!... — zawołał chłopiec, biegnąc do Nicoliny, —