ją cerę najświeższych twarzy; lice Robespierra było blade, robiło się nędznem. Inne dzieci wychodziły niekiedy; dla nich rok miewał niedziele i święta; dla sieroty, stypendysty, bez opieki, wszystkie dni były jednakowe. Kiedy inni oddychali powietrzem rodzinnem, on oddychał samotnością, smutkiem i nudą; trzy to złe tchnienia, zapalające w sercu zawiść i nienawiść, duszy kwiat jej odejmujące. Oddech ten owionął dziecko i uczynił zeń ckliwego młodzieńca. Kiedyś nikt nie uwierzy, że Robespierre w dwudziestym czwartym roku kazał się malować z różą w jednym ręku, a z drugą na sercu z dewizą: Wszystko dla mej kochanki!...
Gilbert smutnie się uśmiechnął i patrzył na Robespierra.
— Prawda... ciągnął Cagliostro, że kiedy obierał tę dewizę i kazał się tak malować, panna przysięgała, że nic na świecie ich losu nie rozłączy; on przysięgał także, i gotowym był przysięgi dotrzymać. Wyjechał na trzy miesiące, a wróciwszy znalazł ją mężatką!... Zresztą, ksiądz de Saint-Waast został jego protektorem; bratu Maksymiliana przysądził stypendjum w kolegjum Ludwika Wielkiego, a jego zrobił sędzią w trybunale kryminalnym. Kiedy przyszło sprawę osądzić i mordercę ukarać, Robiespierre oburzony na siebie, że śmiał rozrządzać życiem człowieka, jakkolwiek ten człowiek był winnym, podał się do dymisji. Został adwokatem bo musiał żyć i utrzymać młodą siostrę ;brat jakkolwiek źle żywiony w kolegjum, miał jednak utrzymanie. Zaledwie Maksymiljan zapisał się na liście, włościanie prosili go o obronę przeciw biskupowi d‘Arras. Chłopi byli w dobrem prawie: Robespierre przekonał się o tem, bronił ich, wygrał im sprawę, i rozgrzany swem powodzeniem, otrzymał mandat do zgromadzenia Narodowego. Tam jest celem potężnej nienawiści i głębokiej pogardy: nienawiści duchowieństwa dla adwokata, który śmiał mówić przeciwko biskupowi d’Arras; i pogardy szlachty z Artois dla sądownika wychowanego z litości.
— Ale — przerwał Gilbert — cóż on zrobił do dziś dnia?...
— O!... mój Boże, prawie nic dla innych; ale wiele dla mnie. Gdyby nie to, iż w widokach moich leżało, aby ten człowiek był ubogim, dziś jeszcze dałbym mu miljon.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/189
Wygląd
Ta strona została przepisana.