Wieczorem tego okropnego dnia, gdy ludzie z dzidami przebiegali puste, iluminowane ulice Paryża i na końcach dzid nieśli kawałki chustek zakrwawionych, dwaj ludzie siedzieli w jednym z domów ulicy Ś-go Honorjusza, w jednakiem milczeniu, lecz w odmiennej zupełnie postawie.
Jeden z nich w czarnem ubraniu, siedział przed stołem, z głową wspartą na rękach i pogrążony był w głębokiam marzeniu, albo w głębokiej boleści; drugi w odzieży wieśniaka, przechadzał się wielkimi krokami, z czołem zmarszczonem, z zasępionym wzrokiem i z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Mijając stół, rzucał, zawsze ukradkiem, badawcze spojrzenie na drugiego.
Człowiek w ubraniu wieśniaka przerwał milczenie:
— Tak, tak, obywatelu Gilbercie, więc to ma znaczyć, że ponieważ głosowałem za śmiercią króla, to jestem rozbójnikiem.
Człowiek w czarnem ubraniu podniósł głowę, wstrząsnął mą melancholijnie, wyciągnął rękę do swego towarzysza i odrzekł:
— Nie, Billot, nie jesteś rozbójnikiem, tak, jak ja nic jestem arystokratą: głosowałeś według swego sumienia, jak ja, według mego: ja głosowałem za życiem, a ty za śmiercią. Zbrodnią jest odejmować człowiekowi to, czego żadna władza ludzka nie jest mu w stanie powrócić!
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1275
Wygląd
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ LIV.
RADY CAGLIOSTRA.