Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/549

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Posłuchaj mię rzekł bej: trzy lata temu twój konsul uchybił mi, skarżyłem się twojemu królowi, prosząc o wymiar sprawiedliwości i czekam na nią od lat trzech; przybądź więc i ty za trzy lata, a obaczemy.
— Tam do licha! zawołał marsylijczyk zaczynając rzecz pojmować, proszę Waszéj Wysokosci czy nie ma sposobu skrócenia tego terminu?
— Żądałeś wymiaru sprawiedliwości po francuzku.
— A gdybym był żądał wymiaru sprawiedliwości po turecku?
— To co innego, byłbyś go otrzymał natychmiast.
— A czy wolno mi jeszcze cofnąć moje żądanie?
— Dobrze czynić zawsze wolno.
— A więc sprawiedliwości po turecku, sprawiedliwości po turecku!
— No, to chodź za mną.
Marsylijczyk ucałował papucie beja i poszedł za nim.
Bej przybył do swojego pałacu i kazał wprowadzić marsylijczyka.
— Ile raja-marsa wymagał od ciebie? spytał.
— Tysiąc pięćset franków.
— I uważasz że to zbyt wielka summa?
— Takie moje pokorne zdanie, Wasza Wysokości.
— O ileż za wielka?
— Przynajmniej o dwie trzecie części.
— Prawda; masz tu tysiąc pięćset piastrów, które czynią właśnie tysiąc franków.
— Wasza Wysokość jesteś szalą boskiéj sprawiedliwości, powiedział kapitan marsylijski, a ucałowawszy papucie beja, zamierzał odejść.
— Czy nie masz już nic więcéj do żądania? spytał bej zatrzymując go.