Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/409

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

była nisza, a w niéj mężczyzna owinięty białym burnusem, lub ustrojony kołdrą, leżał i palił fajkę tak poważnie, iż za nic w świecie nie byłbym pozwolił sobie przerywać mu tego zatrudnienia.
U stóp takiego mężczyzny postrzegano wagi, obok niego zaś kosze pełne bezkształnych przedmiotów, które oznaczały że ich właściciel przedaje albo korzenie, albo owoce, albo też jest rzeźnikiem.
Kilku innych poważnie szło ulicą, a wszyscy byli boso i tylko w czerwonych myckach na głowach.
Inni, stojąc jak dobrowolne posągi o mur oparte, nasycali się promieniem słońca trzydziesto lub trzydziesto-pięcio stopniowego, chociaż było to w Listopadzie.
Inni wreszcie, siedzieli na sposób krawców, i głowę w tył przewiesiwszy, a odmawiając niemą modlitwę, przesuwali ziarnka arabskiego różańca.
Kiedy niekiedy postać skulona na tarassie wstawała i przeskakiwała na inny taras; była to marokańska kobieta udająca się w odwiedziny do swojéj sąsiadki.
Potem dał się słyszeć wielki zgiełk na środku miasta. Targ już rozpoczął się.
Przy francuzkim konsulacie, pan Florat, opuścił nas, mówiąc do czarno ubranego człowieka:
— A więc rzecz umówiona Dawidzie, polecam ci tych panów.
Dawid posłusznie skinął głową, a pan Florat zwracjąc mowę do nas, rzekł:
— Wszystkiego co panowie zapragniecie, żądajcie od Dawida.
Podziękowaliśmy ukłonem i umowa z obu stron została zawarta.
Nakoniec zbliżywszy się ku mnie pan Florat dodał:
— Ten człowiek jest to żyd, nazywa się Dawid Azencot.