Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czytajcie l’Epoque.
Achard mówił dalej:
— Kiedy brama obróciła się na wrzeciądzach, każdy szedł według swego porządku. Białe światło, szkliło ziemię, a wilgotne brózdy rosy rozpraszały, przy blasku nowéj jutrzenki, swoje smugi srebrne; drżące wyziewy chwiały się, jakby zasłona narzeczonéj, koło dalekich wsi, a małe obłoczki przebiegały po niebie różowém, jak Amorki, które widzimy na obrazach Albana.
— Dosyć, — rzekł Boulanger, — albo wezmę się do pędzla.
— Tak, tak, — rzekł Aleksander, — dosyć, albo nigdy nie skończymy. Ja ci to opowiem, ja, mój ojcze. Jechaliśmy szkaradną drogą. Czternaście godzin strawiliśmy zamiast ośmiu. Nic zgoła nieznaleźliśmy do zjedzenia w drodze, co jest przyczyną żeśmy zaczęli kosz z żywnością.
Giraud spuścił głowę z westchnieniem.
— Nakoniec, przybyliśmy tutaj, umierający z głodu. Żeby dostać cokolwiek na głodny ząb, powiedzieliśmy że jesteśmy dworem wielkiego pana, na którego czekamy. Tym wielkim panem jesteś ty. Przyjechałeś, czy głodny jesteś?.. Tak... W takim przypadku, zabierz miejsce Desbarolla co zasnął, siadaj do stołu i jedz.
— Bravo! zawołała cała kolonija.