Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ho!... ho!:.. — rzekł d‘Artagnan — to się tu nieźle karmicie.
— O! tak, wcale nieźle; mam na dnie postne dyspensy z Rzymu, które mi wyrobił pan koadjutor, dla braku zdrowia; przytem wziąłem na kucharza byłego kucharza Lafollona, wiesz?... dawnego przyjaciela kardynała, tego słynnego żarłoka, który po każdym obiedzie mawiał, zamiast modlitw wszelkich: „Boże!... uczyń łaskę, ażebym dobrze strawił, co tak dobrze zjadłem“.
— Co mu nie przeszkodziło umrzeć z niestrawności — rzekł d‘Artagnan ze śmiechem.
— Cóż chcesz!... — podchwycił Aramis — człowiek nie uniknie swego przeznaczenia.
— Ale przepraszam cię, mój drogi, i to z góry przepraszam za pytanie, jakie chcę ci zadać — podjął d‘Artagnan.
— I owszem!... zapytuj... wiesz, że między nami nie może być mowy o drażliwości.
— Więc stałeś się bogaty?
— O! mój Boże, nie!... zarabiam sobie tuzin tysięcy franków rocznie, nie licząc pensyjki tysiąca talarów, którą mi przyznał stryj króla.
— A jak zarabiasz ten tuzin tysięcy franków? — zagadną! d’Artagnan — piszesz poematy?...
— Nie, wyrzekłem się poezji i nie piszę nic, chyba, że epigramaty. Robię kazania, mój drogi.
— Jakto robisz kazania?...
— O!.. i to kazania, jak widzisz, bardzo intratne.
— I wygłaszasz je z ambony....
— Nie, ja je sprzedaję.
— Komu?...
— Tym z moich kolegów, którzy chcą być wielkimi mówcami... tak!
— Doprawdy!... A sam nie próbowałeś sławy dla siebie?
— I owszem, mój drogi, ale natura mnie unosi za daleko. Kiedy jestem na ambonie, i przypadkiem patrzy na mnie ładna kobieta, i ja na nią patrzę, ona się uśmiechnie, i ja także. Wtedy zwijam chorągiewkę; zamiast prawić o mękach piekielnych, mówię o rozkoszach rajskich... A wiesz, co mi się wydarzyło pewnego dnia w kościele Ś-go Ludwika w Marais. Jakiś jegomość rozśmiał mi się w nos; wtedy, przerywając kazanie, powiedziałem mu, że