Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/678

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sznur obcięty!... — wrzasnął marynarz — niema szalupy!...
Wtedy to Grosslow wydał ten okrzyk straszny, jaki muszkieterowie słyszeli.
— Co się stało?... — zawołał Mordaunt, który wyszedł z pod pomostu z pochodnią w ręku i także biegł na tył statku.
— Stało się, że wrogowie nasi uciekli, odcięli linę i zniknęli z szalupą.
Mordaunt skoczył do kajuty i uderzeniem nogi drzwi wywalił.
— Pusto!... — zaryczał. — O!... Szatany!...
— Puścimy się w pogoń — rzekł Grosslow, — nie mogą być chyba daleko, zatopimy ich z łatwością, skierowawszy statek na szalupę.
— Tak, lecz ogień!... — rzekł Mordaunt — już go podłożyłem!...
— Gdzie?...
— Lont zapaliłem!...
— Kroćset djabłów!... — zawył Grosslow, rzucając się do drabiny. — Może czas jeszcze?...
Mordaunt odpowiedział śmiechem piekielnym, z twarzą wykrzywioną, pochodnię cisnął do morza i sam rzucił się za nią.
W tej samej chwili, gdy Grosslow wchodził na drabinę, wnętrze statku rozwarło się, jak krater wulkanu, snop ognia wystrzelił pod niebiosa z hukiem, jak gdyby sto armat zagrzmiało.
Łuna czerwona oślepiła patrzących; po chwili przerażająca światłość znikła, szczątki statku spadły w morze i pogasły. Statek zniknął z powierzchni, a Grosslow i trzej jego ludzie przepadli na wnęki.
Czterej przyjaciele widzieli wszystko, nie uszedł im żaden szczegół krwawego dramatu. Przez jakąś chwilę, można ich było widzieć, w różnych pozach, wyrażających przerażenie, jakie owładnęło nimi, pomimo serc zahartowanych w kolejach życia.
Milczeli czas jakiś, nie mogąc się opamiętać. Porthos i d‘Artagnan trzymali wiosła w rękach zaciśniętych kurczowo, zapominając nawet w wodę je zanurzyć.
— Na honor — rzekł Athos, przerywając pierwszy ci-