Mordaunt starannie drzwi za sobą zamknął i wszedł do podziemnego korytarza, przeprowadzonego do sąsiedniego domu. Schował szpadę do pochwy, przystanął, by odetchnąć i przekonać się, czy jest ranny.
— Wyśmienicie! — rzekł, — nic mi prawie nie jest; małe zadraśnięcia, dwa, na rękach, jedno w piersi, ot i wszystko.
O! ja lepiej potrafię!
Proszę zapytać kata z Bethune, lorda Wintera mojego wuja i króla Karola!
A teraz spieszmy się, każda sekunda stracona może ich ocalić... a muszą zginąć razem, wszyscy czterej, od jednego ciosu; niech ich pochłonie ogień ziemski, w braku piorunów z nieba... Niech przepadną poszarpani w kawały, niech kości ich nawet znikną bez śladu.
Mordaunt szybkim krokiem udał się do pierwszych koszar kawaleryjskich, oddalonych prawie o pół mili.
Pięć minut mu na to wystarczyło.
Przybywszy na miejsce, nazwał się, rozkazał podać najlepszego konia, skoczył na siodło i puścił się w drogę. Za kwandrans był już w Greenwich.
— Otóż i port, — mruknął; — ten punkt ciemny w odali, to Psia Wyspa. Dobrze! o pół godziny ich uprzedziłem... a może o całą godzinę... Jakiż głupiec ze mnie! o mało się nie zadusiłem niedorzecznym pośpiechem?
— No teraz, — dodał stając w strzemionach, by dalej widzieć w masie nagromadzonych lin i masztów — „Błyskawica!“ gdzie jest Błyskawica?
W chwili, gidy głośno wymówił te słowa jakby odpowia-
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/654
Wygląd
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXXII
ŻAGLOWIEC „BŁYSKAWICA“