Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/421

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żne przedmioty. Wołanie: śmierć oficerowi! śmierć gwardzistom! do Sekwany z oficerem! słychać było coraz częściej.
Raul w kapeluszu zgniecionym, z twarzą zakrwawioną, czuł, że siła, a nawet przytomność go opuszczają; mgła wzrok mu przesłoniła, a przez tę mgłę widział sto rąk podniesionych, gotowych spaść na niego. Comminges w przewróconej karecie rwał włosy z wściekłości. Straż nie mogła pomóc nikomu, zmuszona bronić się sama. Wszystko zdało się skończone: powóz, konie, straż, a może i więzień, wszystko miało być roztratowane, zmiażdżone.
Naraz rozległ się głos, dobrze znany Raulowi, a szeroka szpada błysnęła w powietrzu. Oficer muszkieterów, siekąc na prawo i lewo, dopadł Raula i wziął go w ramiona właśnie w chwili, gdy ten miał runąć na ziemię.
— Na krew Chrystusa!... — krzyknął oficer — czyżby go zamordowali? O! w takim razie, biada im!...
Odwrócił się z tak strasznym wyrazem twarzy, iż najodważniejsi z buntowników cofnęli się, pchając jeden drugiego, a niektórzy wpadli do Sekwany.
— Pan d‘Artagnan!... — wyszeptał Raul.
— Tak! na Boga! to ja we własnej osobie, i jak mi się zdaje, bardzo w porę dla ciebie, mój młody przyjacielu. Hola! do mnie tu, wy tam, wszyscy — zawołał, stając w strzemionach, podnosząc szpadę i przywołując głosem i gestami muszkieterów, którzy pozostali w tyle. — Wymieść te śmiecie. Do muszkietów! Przyłożyć broń! Odwieść kurki! Złożyć się!...
Na taką komendę — tłum cały przypadł do ziemi gwałtownie, głowy się pochyliły; d‘Artagnan nie mógł się wstrzymać od śmiechu.
— Dzięki ci, d‘Artagnan — rzekł Comminges, wyłażąc do połowy z karety przewróconej — dziękuję i tobie także, młody szlachcicu! Jak się nazywasz?... abym mógł królowej powiedzieć.
Raul miał już wymienić nazwisko, gdy d‘Artagnan szepnął mu do ucha:
— Cicho bądź, pozwól mnie odpowiedzieć.
— Nie trać czasu, Comminges — powiedział — wyleź z karety, jeżeli możesz, i każ inną sprowadzić.
— Ale jaką i skąd?