Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/660

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Odprowadź ranie do domu Jakóbie.
— O! nie myślę o tem bynajmiej — odpowiedział rozgniewany odmową Gerwazy i powodem który przytoczyła; nie, nie. I zapukał do drzwi sędziego.
— Co robisz? — rzekła Gerwaza.
— Wszak widzisz pukam.
— Wnijdźcie — odezwał się głos nosowy.
— Nie chcę — rzekła Gerwaza usiłując wydobyć swą rękę z ręki ucznia. Nie chcę mówię ci.
— Proszę wejść — powtórzył ten sam głos dobitniej.
— Jakóbie, będę krzyczeć.
— Dla czego nie wchodzicie — odezwał się po raz trzeci głos za drzwiami.
— Czegóż chcecie? — zapytał wysoki człowiek czarno ubrany, którego widok przeraził struchlałą Gerwazę.
— Ta panna — odpowiedział Jakób, przychodzi ze skargą przeciw hultajowi, którą ją uwiódł.
I wepchnął Gerwazę do ciemnej, okopconej, brudnej izby; był to przedpokój sędziego. Natychmiast drzwi się za nią zamknęły.
Gerwaza krzyknęła słabym głosem na pół z przestrachu i zadziwienia i siadła albo raczej upadła na ławkę stojącą przy ścianie.