Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/650

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niłem — rzekł Jakób do siebie, nie będąc przygotowanym na podobne zapytanie; poczem pomimo pochwał jakie sobie oddawał przed chwilą pod względem daru zmyślności, nie zalecał się jednak żywością wyobraźni; powtórzył, jaką zbrodnię?
— Tak, jaką zbrodnię popełniłeś?
— Zgadnij — rzekł Jakób, dodając w duchu — ten zuch musi się znać lepiej odemnie na rozmaitych zbrodniach, podda mi ich listę i wybiorę jednę podług upodobania.
— Czyś zamordował kogo? — zapytał znów dozorca.
— Co to ma znaczyć? — zawołał uczeń, którego sumienie oburzyło się na samą myśl, że ma uchodzić za mordercę, za kogóż to mnie uważasz mój przyjacielu?
— Więc może co skradłeś?
— Ja, skradłem, więc mnie poczytujesz za złodzieja?
— Czegóż się więc dopuściłeś? — zawołał zniecierpliwiony dozorca. To nie dość powiedzieć: mój panie, jestem zbrodniarzem, trzeba jeszcze wymienić swoję zbrodnię.
— Ależ ci mówię, że jestem złoczyńcą, że jestem nikczemnikiem, że zasłużyłem na bicie kołem, na szubienicę.
— Jakaż więc jest ta zbrodnia?