Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/460

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żnie czoło czterem wprawnym szermierzom, przyszła mu myśl niespodziana: oczywiście mówił do siebie, ta zasadzka jest przeciw mnie, gdybym tedy mógł ich przekonać, że nie jestem Benvenuto, byłbym ocalony. Odpierając razy zaczął tedy żartować, niby z ich pomyłki.
— A! czegóż chcecie moje zuchy! czyście oszaleli? czy myślicie, że biedny żołnierz ma co więcej przy sobie oprócz płaszcza i szpady? — Ho, ho! mój śmiałku, jeżeli ci się spodobała moja Ima, to wprzód uszy postradasz; w istocie dziwi mnie, iż ludzie, którzy się nie wydają nowicyuszami w swojem powołaniu, nie umieją zwietrzyć zwierzyny. To mówiąc, nacierał na nich zamiast się cofać, lecz zachował przezorność nie oddalania się od ściany jak na parę kroków, bezprzestannie więc parując zręcznie z przodu i z boku, odkrywał niby zniechcenia połę płaszcza, ażeby zbójcy widzieli, iż nic pod nim nieukrywa, jeżeli byli uprzedzeni jak wnosił, przez służących d’Orbeca, iż niesie z sobą złoto. Ten podstęp Benvenuta usprawiedliwiała zręczność władania orężem z tysiącem talarów złota pod pachą; uważając to za niepodobieństwo, zaczęli powątpiewać.
— Czybyśmy się naprawdę omylili Ferrancie? — rzekł Frakasso.
— Być może. Benvenuto zdaje się być dale-