Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Potem zwracając się do Blanki z tem zaufaniem i zuchwalstwem, które tyle się odróżniały od lękliwości biednego Askania:
— No, no, uspokój się, moje dziecię — rzekł do niej — i przywołaj na swoje piękne jagody te rumieńce, które ci są tak do twarzy. O mój Boże! znam ja dziewczęta a nawet mężatki, bo byłem już dwa razy żonatym, moja mała. Nie powinnaś się tak mieszać; spodziewam się, że się mnie nie boisz, hę? — dodał z fanfaronadą, prostując się i przesuwając palce po rzadkich wąsach i takiejże bródce — dla tego twój ojciec źle zrobił, że tak niespodziewanie dał mi ten tytuł męża, wzruszający zawsze młode serce, które go po raz pierwszy słyszy; lecz oswoisz się z nim, moja mała, i sama go wymówisz temi pięknemi usteczkami. Cóż to! znowu bledniejesz... Boże mi przebacz! zdaje mi się, że zemdleje...
I d’Orbec wyciągnął ręce dla uchwycenia Blanki, lecz ona wyprostowała się i cofnęła na krok, jak gdyby ją wąż miał ukąsić, a odzyskując władzę wymówienia kilku słów:
— Wybacz mi pan, wybacz mi mój ojcze — rzekła zaledwie zrozumiałym głosem — to nic, lecz sądziłam, spodziewałam się...
— Co sądziłaś? czego się spodziewałaś?