Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/602

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ależ! oszalałeś widocznie — rzekł stary żołnierz ostro, podnosząc się na posłaniu.
— Ojcze Clouis, tak albo nie, nauczcie mnie strzelania na dwanaście poruszeń, a potem żądajcie, co wam się podoba.
Stary podniósł się na jednem kolanie, a wlepiając płowe oczy w Ludwika:
— Co mi się podoba? — spytał.
— Tak.
— Podoba mi się zatem żądać strzelby.
— Ah! jak to dobrze, mam ich trzydzieści cztery.
— Ty ich masz trzydzieści cztery?
— A nawet trzydziesty czwarty karabin, który przeznaczyłem dla siebie, doskonały będzie dla was. Ładny karabin sierżancki, z królewskim herbem, złocony.
— Ale skąd masz te karabiny, nie ukradłeś ich chyba przecie?...
Pitoux opowiedział wszystko prosto, szczerze i żywo.
— Dobrze! — rzekł stary żołnierz. — Rozumiem.
Nauczę cię nabijania broni, ale palce mnie bolą.
I zkolei opowiedział Ludwikowi swój wypadek.
— A więc — rzekł Pitoux — nie zajmujcie się już swoją strzelbą, zastąpi ją inna. Tylko te wasze palce, to nie to, co z fuzjami, których mam trzydzieści cztery.
— Oh! palce to nic, przyrzeknij, że jutro będzie fuzja i chodź ze mną.
Wstał zaraz.
Księżyc w pełni rzucał promienie światła na pustą łączkę w koło chaty.
Pitoux i ojciec Clouis wyszli na łączkę.
Ktoby widział w tej puszczy dwa czarne cienie, giestykulujące na popielatawej płaszczyźnie, nie mógłby się nie przejąć tajemniczym dreszczem.
Ojciec Clouis wziął kawał swej strzelby i pokazał naprzód Pitoux postawę i wzięcie żołnierskie.
Było bardzo ciekawe to nagłe wyprostowanie się wysokiego starca, przygarbionego zwykle od przedzierania się między gałęziami, który wspomnieniem pułku ożywiony, schylał białą głowę między zeschłe a szerokie ramiona.
— Patrz dobrze!... — mówił do Ludwika, — patrz dobrze! Potem ty będziesz próbował, a ja na ciebie patrzeć będę.