Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/552

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— On ma strzelb tyle? Czy ten dziad chce chłopców z chóru uzbroić? rzekł Kludjusz Tellier.
Pitoux niedobrze był usposobionu dla Fortiera, dotknęło go jednak to gwałtowne wystąpienie przeciw dawnemu profesorowi.
Kluadjuszu! — zawołał — Klaudjuszu!
— Cóż takiego?
— Nie powiedziałem wszak, że strzelby są własnością ojca Fortiera.
— Skoro są u niego, to są jego...
— Fałszywe rozumowanie, Klaudjuszu. Ja choć jestem w domu Bastiana Gadinet, nie jestem właścicielem jego domu.
— Prawda — odezwał się Bastian niepytany.
— Więc strzelby nie należą do ojca Fortier?
— Nie.
— Czyjeż są zatem?
— Gminy.
— Jeżeli należą do gminy, dlaczegóż znajdują się u ojca Fortiera?
— Są u Fortiera, bo dom w którym on mieszka, należy do gminy; gmina daje mu mieszkanie, bo odprawia mszę świętą i uczy darmo dzieci biednych obywateli. Ponieważ tedy dom, w którym mieszka Fortier, należy do gminy, gmina ma prawo w swym domu wyznaczyć pokój na złożenie fuzyj.
— Prawda!... zawołali słuchacze — gminie służy to prawo.
— A więc cóż dalej?... jakże się do tych fuzyj dostaniemy?
Pytanie wprowadziło w kłopot Pitoux, i w ucho się aż podrapał.
— Mów prędzej!... odezwał się inny głos, bo musimy iść do roboty?
Pitoux odetchnął, ostatnie pytanie dało mu pole do wybiegu.
— Do roboty! — zawołał Pitoux. — Chcecie się uzbrajać w obronie ojczyzny i myślicie o robocie!
I Pitoux roześmiał się tak ironicznie i pogardliwie, że haramontczycy upokorzeni, spoglądali po sobie.
— Chętnie dla wolności poświęcimy koniecznych dni kilka — odezwał się któryś wieśniak.