Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/550

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Poszedł do domu, posilił się kawałkiem razowego chleba i sera, w kasku przyniesionymi, potem kupił mosiężnego drutu, zrobił siatki i w nocy zastawił je w lesie.
Złapały się dwa króliwi.
Pitoux bardzoby był rad posiąść zająca, ale mu się nie powiodło, co wytłumaczył sobie starą myśliwską prawdą, że: Psy i koty, zające i króliki, w parach ze sobą nie chodzą.
Trzeba było iść trzy lub cztery mile na zające, a Pitoux zanadto zmęczony był, aby jego nogi tak daleko dźwignąć go mogły.
Około pierwszej wrócił ze swym łupem; co będzie rano zobaczy.
Pitoux, znużony, położył się na niegodziwym materacu i przespał do siódmej zrana.
Przez otwartą okiennicę, ujrzał trzydziestu do czterdziestu mieszkańców Haramontu, jak mu się śpiącemu przyglądali.
Obudziwszy się, jak Turenjusz na działowem łożysku, uśmiechnął się do swych współobywateli i zapytał ich uprzejmie, czemu tak rano i tak licznie zebrali się u niego?
Jeden z przybyłych zabrał głos. Rozmowę wiernie powtórzymy. Mówił węglarz, nazywał się Klaudjusz Tellier.
— Ludwiku-Aniele Pitoux — rzekł myśleliśmy noc całą nad tem, że obywatele, jak to mówiłeś wczoraj, muszą się uzbroić dla odzyskania wolności.
— Powiedziałem to — odparł Pitoux tonem stanowczym i oznajmującym, że gotów przyjąć odpowiedzialność za każde słowo swoje.
— Otóż do uzbrojenia brak nam rzeczy najgłównieszej!...
— Czego? — zapytał Pitoux z zajęciem.
— Broni!
— Ba! prawda — rzekł Pitoux.
— Myśleliśmy jednak nie napróżno i bądź co bądź uzbroimy się...
— Kiedy odjeżdżałem, było pięć strzelb w Haramoncie, trzy wojskowe, jedna pojedynka myśliwska i jedna dubeltówka.
— Teraz jest tylko cztery — odparł mówca, dubeltówka rozleciała się miesiąc temu od starości.