Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/515

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i dach słomiany z mchem zielonawym i różnemi roślinami, wijącemi się u szczytu.
Nowy właściciel zniszczył wszystko, wszystko!
Drzwi były zamknięte, a na progu leżał wielki czarny pies, który zęby pokazał przybyszom.
— Chodź — rzekł Pitoux z załzawionemi oczami — chodź Sebastjanie, pójdziemy tam, gdzie się nic nie zmieniło.
I pociągnął go ku cmentarzowi.
Prawdę powiedział biedny chłopiec! Tu, tylko trawa wyrosła, trawa tak szybko wyrosła, że Pitoux nie mógł znaleźć grobu matki.
Szczęściem, razem z trawą wyrosła gałązka wierzby plączącej i stała się drzewem. Poszedł do tego drzewa i ucałował ziemię, którą ocieniało, z tą samą pobożnością, jak przedtem nogi Chrystusowe.
Wstając, uczuł ponad sobą wiatrem poruszane gałązki wierzby.
Wyciągnął rękę, objął gałązki i przycisnął je do piersi.
Zdawało mu się, że włosy matki całował.
Przebyli tu dosyć długo, dzień już miał się ku schyłkowi.
Trzeba było opuścić grób upkochany, który zdawał się pamiętać biednego Ludwika.
Odchodząc, chciał Pitoux urwać gałązkę wierzby i przypiąć ją do kapelusza, ale nie uczynił tego, bo mu się zdawało, że sprawiłby tem przykrość matce.
Ucałował raz jeszcze ziemię, wziął Sebastjana za rękę i poszedł.
Ludzie byli w polu i lesie, mało kto widział Ludwika, a że zmienił go kask i pałasz, zupełnie przez nikogo poznany nie był.
Pociągnął uroczą drogą przez las do Villers-Cotterets, a żaden przedmiot żyjący nie rozerwał jego boleści.
Sebastjan szedł za nim milczący również i zamyślony.
O piątej przybyli do Villers-Cotterets.