Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/435

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cie im, aby nie oszczędzali pieniędzy i aby nie zdawali mi wcale rachunku“.
— Więc się uzbrajają? — rzekł Billot.
— Nie, przekupują.
— Do kogóż ten list?
— Do wszystkich i do nikogo. Te pieniądze, które rozdają i rozsypują, dostają się wieśniakom, robotnikom, nędzarzom i tym wszystkim, którzy nam zepsują rewolucję.
Billot schylił głowę. Słowa te wyjaśniały mu wiele rzeczy.
— Czy powaliłbyś de Launaya uderzeniem strzelby, Billocie?
— Nie.
— Czy strzeliłbyś do Flessella?
— Nie.
— Czy powiesiłbyś Foulona?
— Nie.
— Czy poniósłbyś zakrwawione serce Berthiera do sali wyborców?
— Nigdy! — zawołał Billot. — Choćby najwinniejszy był ten człowiek, dałbym się pokrajać w kawałki za jego ocalenie, byłem przecie raniony stając w jego obronie i gdyby nie Pitoux, który pociągnął mnie nad brzeg rzeki...
— Prawda — rzekł Pitoux — złą przebył ojciec godzinę.
— A więc widzisz Billocie, jest wielu ludzi na świecie, którzy postąpią tak jak ty jeśli czuć będą z której bądź strony poparcie; inni jednak wskutek złych przykładów staną się złymi, potem dzikimi, następnie wściekłymi, a skoro złe się stanie, stało się.
— Domyślam się — zauważył Billot — przypuszczam, że pan Pitt, a raczej jego pieniądze, odegrały jakąś rolę przy śmierci panów Flesselles, Foulon i Berthier, cóż on jednak może mieć w tem za interes?...
Gilbert począł się śmiać tym śmiechem, który zadziwia prostaczków, a myślicieli dreszczem przejmuje.
— Pytasz co miał wtem za interes? — rzekł.
— Tak, pytam się o to.
— Powiem ci zaraz. Szanujesz rewolucję, ty, który brodziłeś we krwi dla zdobycia Bastylji, nieprawdaż?
— Tak, panie doktorze...