Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/420

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W chwili, gdy stanął na ganku, straszliwy okrzyk na placu wzruszył w posadach taras i kamienne schody.
A on obojętnie i pogardliwie, patrząc na te wszystkie oczy płonące, spokojnie, wzruszając ramionami, zapytał:
— Jakiż to lud śmieszny! Czegóż on tak wyje?
Nie skończył jeszcze, kiedy już należał do tego ludu. Jeszcze stał na ganku, a już po niego wyciągnęły się ręce pomimo straży. Pociągnęły go żelazne haki, noga mu się usunęła i upadł w ramiona wrogów, którzy rozpędzili straż w przeciągu sekundy.
Potem potok gwałtowny pociągnął więźnia na krwawą drogę, którą Foulon dwie godziny temu przebywał.
Ale do Berthiera przyczepił się ktoś inny. Człowiek ten z wściekłością bił i przeklinał katów, wołając w gorączce:
— Nie weźmiecie go! nie zabijecie!
Tym człowiekiem był Billot, którego rozpacz uczyniła szalonym, silnym za dwudziestu.
Do jednych wołał:
— Jestem zdobywcą Bastylji!
I niektórzy poznając go, miarkowali się w zapędzie.
Innym mówił:
— Pozwólcie go osądzić! ręczę za niego; jeżeli mu dadzą umknąć, powiesicie mnie na jego miejscu.
Biedny Billot! biedny, poczciwy! Wir unosił Berthiera wraz z nim, jak trąba powietrzna unosi piórko i słomkę.
Szedł, nic nie wiedząc. Doszedł nareszcie!
Piorun byłby mniej szybszy.
Berthier porwany, uniesiony w górę, spostrzegł, że się zatrzymano, podniósł oczy i ujrzał fatalną pętlicę nad swoją głową.
Wysiłkiem gwałtownym i niespodzianym oswobodził się z uścisku, wyrwał strzelbę jednemu z gwardzistów i z bagnetem wpadł na swoich katów.
Ale w tej chwili tysiąc ciosów dosięgło go w plecy; upadł, a tysiąc innych ciosów spadło na niego.
Billot znikł także pod stopami morderców.
Berthier nie miał czasu cierpieć. Krew i życie uciekły odrazu mnogiemi ranami.
Wtedy Billot ujrzał widok najohydniejszy ze wszystkiego, co widział dotąd. Jakiś człowiek zanurzył rękę w rozdartej piersi trupa i wyrwał z niej gorące jeszcze serce.