Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

was uprzedzić panowie, że jestem ogromnie zmęczony; od dwóch dni nie spałem; a dziś w drodze z Compiegne do Paryża potrącano mnie, bito, szarpano; kiedy chciałem jeść, dano mi siana, co wcale pożywne nie jest; pozwólcie mi choć gdziekolwiek przespać godzinkę.
W tej chwili Lafayette wyszedł z sali dla powzięcia wiadomości. Wrócił bardziej, niż przedtem zgnębiony.
— Mój kochany Bailly — przemówił do mera — rozjątrzenie umysłów dochodzi do najwyższego stopnia; zatrzymać pana Berthier tutaj, jest to narazić się na oblężenie; bronić ratusza, to znaczy dać szalonym powód, którego żądają: nie bronić się, to znaczy ustępować przy każdym napadzie.
Tymczasem Berthier położył się na ławce.
Gotował się do spania.
Wściekłe krzyki dolatywały go, nie przeszkadzając mu wcale; na twarzy jego malował się spokój człowieka, który o wszystkiem zapomina, aby się do snu ukołysać.
Bailly z Lafayettem i radcami rozmyślał.
Billot patrzył na Berthiera.
Lafayette zebrał prędko głosy i zwrócił się do więźnia, który poczynał usypiać.
— Panie — rzekł doń — bądź gotów.
Berthier westchnął i podnosząc się na łokciu, zapytał:
— Gotów?... do czego?...
— Ci panowie postanowili, że będziesz odstawiony do Abbaye.
— Do Abbaye; dobrze — rzekł intendent. Ale — dodał, patrząc na radców zakłopotanych, tak czy owak, raz trzeba skończyć.
Wybuch gniewu i niecierpliwości długo tłumionej zawył od strony Greve.
— Nie, panowie, nie — zawołał Lafayette, nie damy mu jechać w tej chwili.
Bailly powziął postanowienie i zdobywszy się na odwagę, zeszedł z dwoma radcami na plac i zalecił spokojność.
Lud wiedział dobrze z czem przychodzi; ponieważ czuł żądzę popełnienia jeszcze jednej zbrodni, nie chciał nawet słyszeć objaśnień i gdy Bailly otwierał usta, krzyk ogromny rozległ się, tłumiąc głos jego, zanim się jeszcze dał słyszeć.