Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/403

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Opowiedz mi to, Pitoux.
— Chodź do sieni, panie Billot, tam będziemy swobodniejsi.
Wyszli z sali do przedsionka.
— Ale najpierw — rzekł Pitoux — trzeba wiedzieć czy jest tu pan Bailly.
— Mów, mów, jest.
— Dobrze. Byłem w klubie Cnoty, gdzie słuchałem mowy pewnego patrjoty. Jakże on kiepsko mówił po francusku! Widocznie nie uczył się u ojca Fortier.
— Cóż dalej?... wtrącił Billot — wiesz, że można być dobrym patrjotą nie umiejąc czytać ani pisać.
— Prawda odrzekł Pitoux. — Nagle człowiek jakiś zadyszany przybiegł, wołając: Zwycięstwo!... Zwycięstwo!... Foulon nie umarł, Foulon żyje: odkryłem go, znalazłem!... Tak, jak ty, ojcze Billot, nie chciano zrazu wierzyć. Jedni mówili: — Co!... Foulon?... Tak. Inni: E!... Cóż znowu!... Cóż znowu!... — Inni jeszcze mówili: — Trzeba ci było wyszukać i jego zięcia, pana Berthier.
— Berthier! — zawołał Billot.
— Tak Berthier de Savigny. Wiesz pan, nasz intendent w Compiegne, przyjaciel pana Izydora de Charny.
— Ten, który taki ostry był dla wszystkich, a tak uprzejmy dla Katarzyny.
— Ten sam rzekł Pitoux — ad eventum festina — co znaczy; kochany panie Billot: spiesz się z rozwiązaniem. Idę więc dalej; ten człowiek cały zadyszany przybywa do klubu Cnoty, krzycząc: znalazłem Foulona, znalazłem!...
Na to okrzyk ogromny.
— Mylił się! — rzekła twarda głowa Billota.
— Ale nie mylił się, bo go sam widziałem.
— Ty go widziałeś, Pitoux?...
— Własnemi oczami. Czekaj pan.
— Czekam, ale mnie ugotujesz.
— O!... słuchaj pan więc, mnie także dość gorąco... Mówię, że się podał za umarłego, i pochowano jednego z jego lokajów w to miejsce. Szczęściem Opatrzność czuwała.
— Opatrzność!... — powtórzył, z pogardą filozof Billot.
— Chciałem powiedzieć, naród — rzekł Pitoux po-