Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, mój ojcze.
— Przypominasz ją sobie?
Dziecko uśmiechnęło się.
— Próbowałeś kiedy zbliżyć się do niej?
— O! nieraz.
— Wyciągałeś do niej rękę?
— Wtedy właśnie znikała.
— I, jak myślisz, Sebastjanie, kto mogła być ta kobieta?.
— Zdaje mi się, że to moja matka...
— Twoja matka! — zawołał Gilbert, blednąc.
I ręką chwycił się za serce, jakby chciał powstrzymać krew, broczącą z rany.
— Ale to przywidzenie — rzekł — a ja jestem prawie tak oszalały, jak ty!...
Dziecko umilkło i zamyślonem spojrzeniem przyglądało się ojcu.
— I cóż? — przerwał Gilbert milczenie.
— Ha! być może, iż to sen, ale widziadło to żyje.
— Co mówisz?
— W ostatnie Zielone Świątki zaprowadzono nas na spacer do lasu Sartory, pod Wersalem, a tam, kiedy marzyłem na uboczu...
— Ukazało ci się to samo widziadło?
— Tak, ale tym razem w ślicznym powozie, zaprzężonym w cztery konie wspaniałe, i tym razem owa kobieta była nie duchem, lecz istotą żyjącą. O mało co nie zemdlałem!...
— Dlaczego?
— Sam nie wiem.
— I jakież wrażenie ci pozostało po zobaczeniu tego ostatniego zjawiska?
— Że w marzeniu widywałem <nie matkę swoją, ponieważ to widziadło jest takie, jak ta kobieta żyjąca, a matka moja już umarła.
Gilbert wstał i ręką powiódł po czole. Dziwnego doznawał olśnienia..
Dziecko zauważyło jego zamieszanie i przestraszyło się jego bladością.
— A! — rzekło — teraz widzę, że niepotrzebnie ojcu opowiadałem o wszystkich tych moich szaleństwach.
— Nie, moje dziecko, nie, przeciwnie — odrzekł do-