Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak! tak! tak!
— To chodźcie za mną, a będziecie mieli broń.
— Dokąd?
— Do Inwalidów! Jest tam dwadzieścia pięć tysięcy strzelb. Do Inwalidów!
— Do Inwalidów! — ozwały się wszystkie głosy.
— Teraz — rzekł Marat do Billota, który wezwał Pitoux — wy idźcie do Bastylji?
— Tak.
— Zaczekajcie. Być może, iż przed przybyciem moich ludzi potrzebować będziecie pomocy?
— Być może... w rzeczy samej — odrzekł Billot.
Marat wydarł karteczkę z pugilaresu i napisał ołówkiem te słowa:
„Od Marata“.
Potem znak jakiś nakreślił na papierze.
— I cóż mam czynić z tym papierem? — zapytał Billot — skoro nie ma na nim ani nazwiska, ani adresu osoby, której mam go doręczyć?
— Co do adresu, ten któremu cię polecam, nie posiada go wcale, co zaś do nazwiska, jest ono bardzo znane. Pierwszego lepszego robotnika, którego spotkasz, zapytaj: gdzie jest Gonchon, Mirabeau ludowy.
— Gonchon, czy zapamiętasz to nazwisko, Pitoux?
— Gonchon albo Gonchonius — rzekł Pitoux — będę pamiętał.
— Do Inwalidów! do Inwalidów! — ryczały głosy z wzrastającą dzikością.
— Idź! — rzekł Marat do Billota — niechaj ci przewodniczy genjusz wolności!
Poczem sam krzyknął:
— Do Inwalidów! — i poszedł.
Podążył ku placowi Greve, a za nim dwadzieścia tysięcy ludzi.
Ze swej strony, Billot pociągnął za sobą około sześciuset, to jest tych, którzy byli uzbrojeni.
W chwili gdy się mieli rozchodzić, starszy zgromadzenia kupców wyjrzał oknem.
— Moi kochani — rzekł — dlaczegóż to ja widzę na waszych kapeluszach kokardy zielone?
Były to liście kasztanowe Kamilla Desmoulins, które