Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A teraz wiesz pan już wszystko?
— Wiem.
— Obiecałeś mi pan zwrócić mego ojca, jeżeli panu wszystko powiem. Powiedziałem wszystko, pomyśl, że pan o swojej obietnicy.
— Oświadczyłem już raz, że albo go uwolnię, albo dam się zabić. A teraz pokaż mi książkę.
— Oto ona — rzekł chłopiec wyciągając z kieszeni „Contrat social“.
— Gdzie tu jest pismo twego ojca?
— Tu — powiedziało dziecko, wskazując napis doktora.
Dzierżawca poznał charakter.
— Bądź spokojny — rzekł. Idę po twego ojca do Bastylji.
— Nieszczęśliwy! — zawołał przełożony, chwytając ręce Billot’a — jak się potrafisz dostać do więźnia stanu?
— Zdobywając Bastylję.
Kilku gwardzistów śmiać się zaczęło.
Po chwili śmiech stał się ogólnym.
— Co to za śmiech stał się ogólnym.
— Co to za śmiech? — krzyknął Billot, spoglądając zaiskrzonym wzrokiem wokoło — cóż to jest ta Bastylja, powiedzcie... proszę?...
— Kamienie — odezwał się jeden żołnierz.
— Żelazo — rzekł drugi.
— Ogień — dodał trzeci. — Strzeż się dzielny człowieku, bo można się tam spalić.
— Tak, tak — powtórzył ze zgrozą tłum — tam łatwo można się spalić.
— O! paryżanie, paryżanie!... — ryknął dzierżawca — macie kilofy, a boicie się kamieni, macie ołów, a boicie się żelaza; macie proch, a ognia się boicie!... Paryżanie tchórze, paryżanie niedołęgi, paryżanie niewolnicy!... Kto jest odważny, niech idzie ze mną i z Pitoux odebrać królowi Bastylję. Nazywam się Billot, jestem dzierżawcą w Ile de-France. Naprzód!
Billot uniósł się do szczytu zuchwałości.
Drżący i rozpłomieniony tłum wrzeszczał:
— Do Bastylji, do Bastylji!