Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mię umarłym; a tuż i kościółek, w którym co niedziela polecają duszę ich modlitwom wiernych.
Nie jest to wcale okazałe, ale miło patrzeć na to; wszedłszy tam oddychasz spokojem, i myśl się skupia i mimowoli powtarzasz jak Luter w Worms: „zazdroszczę im, bo spoczywają” (invideo quia quiescunt). Ale Luter kiedy to mówił nie szedł na cmentarz za ciałem swéj córki ukochanej ani drogiej małżonki. Był to głos filozofa, a nie ojca albo kochanka.
O! mój Boże! kto oddać potrafi te okropne wzruszenia, które z kolei wstrząsają duszą człowieka, co okryty żałobą idzie za zwłokami ukochanéj osoby! Naprzód ten śpiew księży, smutny i straszliwy; później widok daleki tego grobu wykopanego świeżo, co się rysuje wśród zielonego trawnika, potem szelest pierwszéj garści ziemi co głucho odbija się o wieko trumny i słabnie coraz, jak gdyby trumna sama oddalała się i zapadała w głębie wieczności.
P. d’Avrigny przy téj ostatniej części obrzędu, klęczał z czołem ku ziemi schylonem.
Amory stał oparty o cyprys, ująwszy ręką jednę z jego gałęzi.