ha! wtedy rozumiałbym, że niepodobna ożywić nicestwa. Ależ tu — potrzeba ocalić dziecię ledwo na świat narodzone, potrzeba wyrwać chorobie organizację młodą, świeżą, pełną życia, pełną siły — i nie można zrobić tego — nie można!
I biedny ojciec łamał ręce, a ja bezsilny niewiadomością moją, równie jak on nauką, patrzałem na niego niemy, nieruchomy.
— A jednak, mówił daléj niby do siebie samego, gdyby wszyscy ci, co się zajmują sztuką leczenia, równie pracowali szczerze jak ja, ileżby nauka zyskać mogła? — Nikczemni! — ale w tym stanie, w jakim jest, na cóż się przyda! O mój Boże! chyba na to żeby mi objawić, że za ośm dni, córka moja już żyć nie będzie.
Wydałem głuchy okrzyk.
— O! nie! odrzekł on, niby w szaleństwie.
O! nie! ona nie umrze, ja ocalę ją! — wynajdę napój jaki, lekarstwo jakie, wynajdę tajemnicę życia wiecznego, bodajbym lekarstwo to zaprawił krwią żył moich, wynajdę je — i ona nie umrze!
Pskoczyłem ku niemu, ująłem go w objęcia moje, bo zdało mi się, że padnie z osłabienia.
Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/265
Wygląd
Ta strona została przepisana.