Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A Magdalena gniecona, niecierpliwa, nie szczędziła wymówek fryzjerowi swemu i szwaczce.
I Amory słyszał każde jéj słowo, nawet słyszał ten stuk urwany, jaki wydawała mała jéj nóżka uderzając o posadzkę.
W téj chwili właśnie, drugie drzwi naprzeciw zupełnie będące, otworzyły się i Antonina weszła. Idąc za radą Magdaleny, miała na sobie prostą, suknię z krepy różowéj, bez żadnych kwiatów, bez ozdób, bez drogich kamieni. Trudno było prościej się ubrać jak ona, a mimo to, a może i dla tego, była prześliczna.
— Ach! rzekła, ty tutaj Amory, niewiedziałam; i chciała odejść.
— Pocóż odchodzisz? poczekaj przynajmniéj niech się napatrzę na Ciebie. Istotnie jesteś zupełnie piękna dzisiaj.
— Ciszej! rzekła Antonina, kładąc palec na lista swe, Ciszej! nie mów tego!
— Z kimże to rozmawiasz Amory? rzekła Magdalena otwierając drzwi nagle, okryta dużym kaszmirowym szalem, i mierząc gwałtownym spojrzeniem biedną Antoninę, która cofnęła się nieco.
— Widzisz przecież droga Magdaleno, odpowie-