Strona:PL Doyle - Znak czterech (tł. Neufeldówna, 1922).pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wtarzał cienkim, piskliwym głosem. — Kłaniam uniżenie, panowie. Proszę, niech państwo raczą wejść do mego małego sanktuarjum. Nie duże ono, miss, ale urządzone według mego upodobania. Oaza artystyczna śród tej rozpaczliwej pustyni, jaką jest Londyn południowy.
Na widok pokoju, do którego nas tak zapraszał, stanęliśmy zdumieni. W tym ponurym brudnym domu był on równie nie na miejscu, jak djament pierwszej wody w oprawie miedzianej. Ściany pokryte były bogatemi makatami, o przepysznych barwach, tu i owdzie uniesionemi dokoła obrazu we wspaniałych ramach, lub wschodniego wazonu. Podłogę zaściełał kobierzec, barwy żółtej i czarnej, taki miękki i puszysty, że nogi tonęły w nim jak we mchu. Dwie skóry tygrysie, rzucone na dywan, potęgowały jeszcze wrażenie panującego dokoła wschodniego zbytku. Lampa srebrna, w kształcie gołębia, zwieszała się na niewidzialnym prawie sznurze złotym na środku pokoju, a paląc się, roznosiła won delikatną i aromatyczną.
— Tadeusz Sholto brzmi moje nazwisko — odezwał się znów mały jegomość, krzywiąc się i uśmiechając. — Pani oczywiście jest miss Morstan, a ci panowie...
— Pan Sherlock Holmes, dr. Watson.
— Doktór, co? — zawołał wzburzony. —

36