Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T1.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przebywał zawsze w obłokach, mało bacząc na rzeczywistość życiową. Nie rodzina, lecz ludzkość karmi się owocami trudu geniusza. O czasach mego wczesnego chłopięctwa niewiele mam do powiedzenia; dość zaznaczyć, że było ono dość spartańskie w domu, lecz jeszcze bardziej spartańskie w szkole Edynburskiej, gdzie bakałarz starego typu, nie wypuszczający dyscypliny z ręki, zatruwał nam stale życie młodości. Dwa lata, od siódmego do dziewiątego roku życia, nacierpiałem się dość pod ręką tego jednookiego, opryszczonego tyrana, który zdał się zstąpić na ziemię prosto z kart Dickensa. Wieczorami dom i książki były moją pociechą, wyjąwszy odpoczynek sobotni i niedzielny. Moi towarzysze szkolni byli nieokrzesanymi urwisami; ja też rychło uległem ich wpływom. Jeśli teorja reinkarnacji zawiera w sobie jakieś źdźbło prawdy — w kwestji tej nie zająłem dotąd żadnego stanowiska — mam wrażenie, że w czasie jednego z moich uprzednich żywotów, musiałem być szalonym zabijaką, gdyż nic mnie tak nie radowało we wczesnej młodości, jak bójka. Przez jakiś czas mieszkaliśmy wtedy przy małej „ślepej“ uliczce, pełnej swoistego życia i gwaru, wynikającego ze sporu między chłopcami, mieszkającymi z obu jej stron. Ostatecznie spór ten miała zakończyć walka w pojedynkę, w której ja przedstawiałem obóz chłopców uboższych, mieszkających w domach czynszowych, zaś mój przeciwnik chłopców zamożniejszych, mieszkających w willach po przeciwnej stronie ulicy. Walka odbywała się w ogrodzie jednej z tej willi i choć trwała długo, nie wydała stanowczego rezul-