Strona:PL Doyle - Widmo przeszłości.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Był bardzo wysoki, twarz zaś jego nie wróżyła łagodności, ani dobroci.
Stanąwszy na środku drogi, zagrodził mi ją, jakby nie chcąc puścić mię dalej.
— No, mój kochany, — rzekłem, usiłując zachować spokój, — co mogę uczynić dla ciebie?
Wiatr i słońce nadały twarzy jego przykrą, ziemistą barwę; od ust aż do ucha ciągnęła się głęboka blizna, co go bynajmniej nie upiększało. Głowę miał dobrze już przyprószoną siwizną, futrzana zaś czapka, zsunięta na bok nadawała mu zuchwały, wojskowy wygląd. Ogólne wrażenie moje było, że jest to jeden z najniebezpieczniejszych włóczęgów, jakich kiedykolwiek w życiu spotykać mi się zdarzyło.
Zamiast odpowiedzieć na pytanie, nieznajomy przypatrywał mi się długą chwilę żółtemi, ponuremi oczyma, poczem zamknął nóż i schował go do kieszeni.
— Pan nie jest z policji, — powiedział nagle. — Za młody jesteś na to. Łapali mię w Pisley, łapali w Wichtowne, ale przysięgam, że jeżeli teraz ktokolwiek z nich podniesie na mnie rękę, popamięta do śmierci Rufa Smitha. Miły kraj, niema co mówić, najprzód nie chcą dać człowiekowi roboty, a późnej aresztują go za to, że nie posiada środków do życia!
— Przykro mi widzieć starego żołnierza w tak smutnem położeniu; w jakim pułku służyliście?
— W królewskiej artylerji konnej. Niech ją

— 45 —