Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie drażnić, bo on teraz obmyśla, co z nami zrobić.“
„Kto on jest taki?“ — zagadnął pułkownik.
„Ali Wad Ibrahim, ten sam, który dowodził zeszłorocznym napadem i wyrżnął całą ludność nubijskiego miasteczka.“
„Słyszałem o nim“ — rzekł pułkownik — „uchodzi za jednego z najzuchwalszych i najbardziej sfanatyzowanych wodzów kalifa. Bogu dzięki, że kobiety są poza niebezpieczeństwem.“
Dwaj arabowie rozmawiali ostrym, urywanym tonem, który tak razi w ustach południowców. Po chwili obaj obrócili się w stronę dragomana, który ciągle jeszcze klęczał na piasku. Zarzucili go pytaniami, wskazując kolejno jednego jeńca po drugim. Potem znowu zaczęli się naradzać, wreszcie naczelnik coś powiedział Manzorowi z łaskawym ruchem ręki, co oznaczało, że ma to powtórzyć innym.
„Niebu niech będą dzięki, panowie, myślę, że na razie jesteśmy ocaleni“ — zaczął Manzor, strząsając piasek, który mu się przylepił do spoconego czoła. — „Ali Wad Ibrahim powiada, że wprawdzie niewierni zasługują tylko na dźgnięcie mieczem przez sy-