Strona:PL Doyle - Tajemnica oblubienicy i inne nowele.pdf/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oparł brodę na ręku i patrzył się bezmyślnie w żar.
Zaledwie wszedłem, przyskoczył do mnie brudny Malajczyk z fajką i opium i chciał mi wskazać puste miejsce na tapczanie.
— Dziękuję. Nie mam zamiaru tutaj pozostawać — rzekłem. — Ale jest tutaj mój znajomy, Izaak Whitney. Chciałbym z nim mówić.
W dymie coś się poruszyło i usłyszałem krzyk. Spojrzałem w tę stronę i zobaczyłem Whitneya, który siedział na tapczanie, blady, ze zmierzwionym włosem i patrzył się na mnie błędnemi oczyma.
— Boże — jęknął — toś ty, mój drogi?
Znajdował się właśnie w stanie, kiedy trucizna działa najostrzej. Widać było, że drży w nim każdy nerw.
— Która godzina? — spytał.
— Zaraz będzie jedenasta.
— A jaki to dzień dzisiaj?
— Piątek, dziewiętnastego czerwca.
— Boże, Boże! A ja myślałem, że to środa. Ale nie, dziś jest środa! Jakże możesz tak żartować? Czy nie wiesz, że to mnie straszy? Po co mnie straszysz?
Przy tych słowach ukrył twarz w dłoniach i zaczął głośno łkać.
— Zapewniam cię, że dziś jest istotnie piątek. Żona twoja od dwóch dni czeka na ciebie. Wstydziłbyś się przed samym sobą!