Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nigdy! — zawołał Baldwin rozwścieczony.
— Mogę się z nim spróbować, o ile sądzi, że zrobiłem mu krzywdę, — rzekł Mc Murdo. — Mogę spróbować się z nim na pięści lub jeśli zechce, w każdy inny sposób. Pozostawiam jednak nas do rozstrzygnięcia panu, panie radco, jako mistrzowi.
— O cóż chodzi?
— O młodą kobietę. Jest ona wolna i może wybierać.
— Doprawdy? — zawołał Baldwin.
— Ma w każdym razie prawo wybierać między dwoma braćmi z Loży rzekł przewodniczący.
— Oh, takie jest pańskie zdanie?
— Tak jest, Tedzie Baldwin — rzekł Mc Ginty z groźnem wejrzeniem. — Czyżbyś chciał je krytykować?
— Pan chce odepchnąć mnie, który stałem przy nim przez te pięć lat na korzyść człowieka, którego nigdy przedtem nie widziałeś? Nie jest pan dożywotnim Mistrzem Jacku Mc Ginty i na Boga, przy następnych wyborach!...
Radca skoczył ku niemu, jak tygrys. Chwycił go jedną ręką za gardło i rzucił na beczkę. W wściekłym gniewie udusiłby go rzeczywiście, gdyby nie interwencja Mc’a Murdo.
— Zwolna, panie radco! Zwolna, na miłość Boską! — zawołał, pociągając go wstecz.
Mc Ginty wypuścił z rąk Baldwina, a ten, wzburzony i wystraszony, chwytając w płuca powietrze i drżąc na całem ciele, jak człowiek, który zaglądnął śmierci w oczy, usiadł na beczce.
— Wyrzucałeś mi to już nieraz, Tedzie Baldwin. Podziękowałem ci teraz — zawołał Mc Ginty, dysząc ciężko. — Może się łudzisz, że kiedy mnie